Kamil Jadach: Jestem spełnionym piłkarzem
Dziesięć pytań na dziesięć lat Kamila Jadacha w GKS-ie Jastrzębie. Zapraszamy na rozmowę z naszym kapitanem, w której wspomina swoje początki w klubie, trudne chwile, ale też te, które zapadły w pamięci jako te pozytywne.
Pamiętasz swój pierwszy trening z pierwszą drużyną GKS-u? Wchodziłeś jako 19-latek do szatni, gdzie byli np. Mariusz Adaszek, Tomasz Copik czy przede wszystkim Witold Wawrzyczek.
Kamil Jadach: Pamiętam, pamiętam. Tak jak teraz młodzi chłopcy przychodzą do nas czasami na treningi, tak wtedy też zapraszano kilku chłopaków z „eMki” do pierwszej drużyny. Dla mnie zaproszenie na taki trening to było coś wielkiego, bo wiadomo, że jeździłem na mecze GKS-u, przez co byłem też trochę bliżej klubu. Wtedy to była jeszcze pierwsza liga, trenerem był Piotr Rzepka. To była ta drużyna z Jackiem Wiśniewskim, chociaż akurat nie trafiłem z nim na wspólne zajęcia, bo leczył kontuzję. Ale byli właśnie Adaszek, Copik czy Wawrzyczek i można powiedzieć, że to byli dla mnie idole, bo jak ktoś ma 18-19 lat, to jest wpatrzony w tych piłkarzy. To był wielki stres, ale też na pewno fajne przeżycie.
Trenerem był wtedy świętej pamięci Jerzy Wyrobek. Jak go wspominasz?
To były ciężkie czasy w GKS-ie. Na każdym treningu trener Wyrobek starał się jakoś zażartować, ale niektórym zawodnikom już nie było do śmiechu właśnie z racji tego, co działo się w klubie i nie każdemu kolejny żart poprawiał humor. Na pewno był bardzo pozytywną postacią. Sporo podpowiadał i do teraz mam kilka zachowań, które staram się robić na boisku, a których nauczył mnie właśnie trener Wyrobek.
A prezesa Jerzego Woźniaka, który przyszedł do klubu w styczniu 2010 roku? Teraz z niektórych historii się śmiejemy, ale wtedy drużynie do śmiechu raczej nie było.
Na pewno był to człowiek, który umiał mówić. Pamiętam pierwsze rozmowy z kibicami w sali konferencyjnej, jak opowiadał o wielkiej piłce w Jastrzębiu, wielkich planach. W sumie coś tam się spełniło, bo obiecywał obóz w Turcji i muszę przyznać, że w takim hotelu nigdy więcej nie miałem okazji być, nawet na wakacjach. To był rewelacyjny hotel, który chyba dwa lata wcześniej został uznany za najlepszy hotel w Turcji. Pamiętam też, że do ostatniego dnia przed obozem nikt nie wierzył, że tam pojedziemy. Niby każdy wiedział, że jedziemy, ale miał też z tyłu głowy to, że rano możemy usłyszeć, że obozu jednak nie ma. Takie były wtedy realia GKS-u. Co do samego prezesa Woźniaka, to mało z tego, co obiecywał, się spełniło i może na tym zakończmy.
Po roku na szczeblu II ligi klub praktycznie przestał istnieć i trzeba było zaczynać wszystko od nowa. Oprócz Ciebie został tylko Witek Wawrzyczek i kilku młodszych zawodników.
Z drugoligowego zespołu zostali Witold Wawrzyczek, Kamil Gorzała i Adrian Kopacz. To na pewno pomogło, bo wiadomo, że to nie były łatwe czasy. Nie było też od razu jakichś super warunków do tego, żeby grać i utrzymywać się z piłki, bo to była tylko okręgówka. Cieszę się jednak, że zostaliśmy i pomogliśmy w odbudowie GKS-u Jastrzębie.
Graliśmy z takimi potęgami jak Jedność Jejkowice, LKS Nędza czy Borowik Szczejkowice. Jak wspominasz takie mecze z perspektywy czasu, gdzie gramy z zespołami typu GKS Tychy, Podbeskidzie Bielsko-Biała czy Stal Mielec?
Przez to, że grałem na takich boiskach i z takimi rywalami, teraz bardzo doceniam to, co się dzieje. Jak sobie człowiek przypomni te nazwy, nie wiadomo, że śmiać się, czy płakać. Oczywiście z całym szacunkiem dla tych zespołów, ale musieliśmy upaść tak nisko, żeby odbudować nasz klub i grać na zapleczu ekstraklasy. Pamiętam jak 2,5 roku temu graliśmy sparing z GKS-em Katowice. Oni byli w pierwszej lidze, a my w trzeciej i dwie noce się nie spało, bo człowiek myślał o tym sparingu. Teraz znowu z nimi graliśmy sparing, już jako pierwszoligowiec, a Katowice są w drugiej lidze. Cieszę się, że to wszystko tak poszło i mam nadzieję, że dalej będziemy rozwijać się w tym kierunku, i że z roku na rok będziemy podnosić poziom jastrzębskiej piłki.
Szybko awansowaliśmy do IV ligi, gdzie na początku, w 2. kolejce, przegraliśmy u siebie 0:6 z Nadwiślanem Góra, a Ty zobaczyłeś jedyną czerwoną kartkę w swojej karierze.
Pamiętam, że strona zmieniła wtedy szatę graficzną na czarno-białą. Mówiło się, że ten Nadwiślan jest dobrze zorganizowanym klubem, zawodnicy zarabiają dobre pieniądze. Wiadomo, że pieniądze nie grają, ale wtedy byli po prostu lepsi od nas. Z tego, co pamiętam, to wtedy sześć z siedmiu strzałów na bramkę skończyło się golami. Można to nazwać pechem, ale jak się przegrywa 0:6, to co można powiedzieć…
Z perspektywy czasu kolejnym kluczowym momentem dla naszego klubu są kwiecień i maj 2016 roku w III lidze. Po 24 kolejkach byliśmy na miejscu spadkowym i sytuacja zaczęła robić się dramatyczna. Jedną nogą byliśmy znowu w IV lidze i pojawił się trener Skrobacz.
Na pewno mógł to być punkt zwrotny, bo wystarczy sobie przypomnieć, co się wtedy stało i jak to się później ułożyło. Nie boję się powiedzieć, że gdyby wtedy nie nastąpiła zmiana trenera i ta „nowa miotła” nie zaczęła działać, to teraz pewnie nie znałbym większości zawodników, bo nigdy by do GKS-u nie trafili. Gdybyśmy spadli do IV ligi, to byłoby bardzo ciężko kiedykolwiek coś zdziałać na szczeblu centralnym.
Historia tego klubu to wzloty i upadki, również jak Ty już byłeś w GKS-ie. Który moment był najtrudniejszy?
Na pewno upadek klubu. Gdybyśmy rozmawiali 7-8 lat temu, gdy graliśmy w IV lidze, to pewnie można by było tego żałować, ale teraz wiem, że to było bardzo dobre posunięcie. Powstał nowy klub i zajęło nam tylko kilka lat, aby Jastrzębska Spółka Węglowa, Miasto czy lokalni przedsiębiorcy inaczej patrzyli na GKS Jastrzębie. Teraz klub nie kojarzy się tak, jak wtedy, chociaż i w tym „nowym” GKS-ie były trudniejsze chwile i też mówiło się o tym, że możemy przestać istnieć. Oprócz tego trudny moment był we wspomnianym już sezonie 15/16, kiedy ledwo się utrzymaliśmy. Przed tym sezonem nie wiedzieliśmy, czy wystartujemy. Przyszedł prezes Stanaszek, ale nie wiadomo było, w którym kierunku to pójdzie, bo wiadomo, że bywali prezesi, którzy nie byli do końca w porządku i nie wszystko w klubie działo się dobrze. Na pewno to, że przyszedł trener Skrobacz, a prezes Stanaszek podjął się niemożliwego, były kluczowymi momentami w budowie nowego, lepszego GKS-u Jastrzębie.
A co z tych dziesięciu lat wspominasz najlepiej. Jeden, drugi, trzeci awans?
Awanse z okręgówki i czwartej ligi to był mus, bo człowiek sobie nie wyobrażał, żeby w tym trzecim sezonie w czwartej lidze tego awansu nie było. Wszyscy tego wymagali. Myślę, że po cudownym utrzymaniu w trzeciej lidze, kolejny sezon, gdzie nikt na nas nie stawiał, a skończył się awansem, będę miał długo w pamięci. Gdybyśmy wtedy zajęli ósme, a nie pierwsze miejsce, to nikt by nie miał do nas pretensji, bo nikt po takim sezonie, gdzie ledwo się utrzymujesz, nie zakłada awansu do II ligi. My sami sobie to wywalczyliśmy. To był fajny moment, bo mówiło się, że wtedy ta trzecia grupa trzeciej ligi jest bardzo mocna i będzie ciężko się utrzymać, a poszliśmy na takiej fali, że wygraliśmy tę ligę. Chociaż jak już przyzwyczailiśmy naszych kibiców, do samego końca było nerwowo. Ta sama sytuacja była w kolejnym sezonie. Baliśmy się, że może być różnie, bo nikt z nas nie wiedział, czego może się spodziewać w drugiej lidze. Słynne dziesięć wygranych meczów z rzędu to było coś pięknego. Trzeba to doceniać, bo nie takie firmy jak GKS Jastrzębie starają się o awans rok, dwa, trzy i nie wychodzi, a my z marszu rozwaliliśmy drugą ligę i dzisiaj jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy.
Czy Kamil Jadach jest spełnionym piłkarzem? Jeśli nie, to czego do tego brakuje?
Myślę, że jestem. Chociaż jest sytuacja, o której chyba nigdy nie mówiłem, a której może przez chwilę trochę żałowałem. Grając w IV lidze musiałem pracować na kopalni, a świętej pamięci trener Wyrobek po upadku starego GKS-u Jastrzębie chciał zabrać mnie ze sobą i mogłem zostać w jednym z drugoligowych klubów. Bardzo mocno o mnie zabiegał. Zostałem jednak w GKS-ie i z perspektywy czasu wiem, że się opłacało. Wiem, jacy zawodnicy na przestrzeni lat odchodzili z GKS-u, a dzisiaj ich nie ma w futbolu. Z tych, z którymi grałem w niższych ligach, chyba jedynie Bartek Kopacz się przebija. Jestem spełniony, bo przejść z okręgówki do pierwszej ligi, to jest na pewno coś fajnego. Nie chcę składać żadnych obietnic, ale nikt na nas nie stawiał w trzeciej lidze, nikt na nas nie stawiał w drugiej i niech teraz też na nas nikt nie stawia, a my będziemy robić swoje i spróbujemy zrobić jakąś niespodziankę. Osobiście marzy mi się też zagrać może nie w ekstraklasie, ale po prostu na nowym stadionie w Jastrzębiu-Zdroju, do czego mam nadzieję przyczynią się kibice, a także Rada Miasta. A może uda się jeszcze osiągnąć najwyższy poziom? Awansować można nawet z szóstego miejsca, co też jest moim małym marzeniem, właśnie awans po barażach, bo wtedy są dodatkowe, ogromne emocje.