GKS zakorzeniony głęboko w sercu
Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z dziennikarzem Katowickiego Sportu, Jakubem Kubielasem, który oprócz tego, że jest kibicem od ponad 30 lat, to jest także kopalnią wiedzy na temat GKS-u Jastrzębie. W tej części nasz rozmówca wspomina m.in. upadek klubu w 2010 roku, ale też awans na zaplecze ekstraklasy trzy lata wcześniej.
Praktycznie od zawsze jesteś związany z jastrzębskim sportem. Można Cię spotkać zarówno na meczach GKS-u Jastrzębie, jak i hokeistów czy siatkarzy.
Jakub Kubielas: Poniekąd tak, jednak nie wszystkie jastrzębskie sporty opisuję. Przede wszystkim jestem z Jastrzębia. Tutaj się urodziłem, wychowałem i podejrzewam, że tutaj umrę. Jestem miłośnikiem sportu. Robię to oczywiście też zawodowo, ale najważniejszy jest GKS Jastrzębie bez podziału na sekcje czy na poszczególne kluby. Jak byłem młodszy, to miałem obiekcje na temat zmiany nazw czy barw klubów, natomiast dzisiaj podchodzę do tego zupełnie inaczej. Dla mnie wszystko, co związane z jastrzębskim sportem, wywodzi się od GKS-u Jastrzębie i ten GKS mam zakorzeniony głęboko w sercu.
Można powiedzieć, że to wymarzona praca. i pożyteczne z przyjemnym. co wiąże się też z Twoim zawodem. Wiążesz przyjemne z pożytecznym
Z pewnością. Zawsze chciałem to robić. A że dzięki temu mo- gę bywać na różnych wydarzeniach sportowych, w szczególności związanych z występami moich ukochanych drużyn, to jest to jeszcze bardziej motywujące do lepszej pracy.
Twoje pierwsze wspomnienie związane z GKS-em Jastrzębie? Tak jak to było w większości przypadków, czyli wizyta z ojcem na meczu?
Dokładnie tak było. Kojarzę jak przez mgłę, że razem z rodzi- cami byłem na pierwszym meczu GKS-u Jastrzębie w ekstra- klasie. Było to 30 lipca 1988 roku i mecz z Lechem Poznań przegrany 0:2 po bramkach Jerzego Kruszczyńskiego. Zresztą do dzisiaj żartuję, że Jerzy Kruszczyński to jedyny piłkarz, który strzelał bramki trzem wielkim firmom, a mianowicie Barcelonie, gdy Lech grał z tą drużyną w Pucharze Zdobywców Pucharów, Juventusowi Turyn również w Pucharze Zdo bywców Pucharów i GKS-owi Jastrzębie. Żeby było śmiesznie, albo mniej śmiesznie, to ja się na tym meczu zgubiłem. Miałem nieco ponad 3 lata. Tata mnie znalazł koło stanowi- ska, gdzie pani sprzedawała wodę z saturatora, czyli była starszą koleżanką po fachu Ferdka Kiepskiego. To jest moje pierwsze wspomnienie. Kolejne to rok 1995 i pierwszy mecz GKS-u, który pamiętam świadomie. To było spotkanie z Rakowem Częstochowa, rozegrane 14 października 1995 ro- ku. Ale to nie był pierwszy zespół Rakowa, tylko jego rezerwy.
Zawsze mi gdzieś w głowie kołatało, jak moi bracia, siostry czy tata śpiewali o GKS-ie żółtym, zielenią w czerni się mieni, co oczywiście wiąże się z barwami naszego klubu. Natomiast na tym meczu przeżyłem totalny szok, ponieważ GKS wy- szedł w czerwonych koszulkach, co było dla mnie bardzo dziwne. Byłem na tym meczu sam, GKS ten mecz wygrał 1:0 po golu Michała Chałbińskiego, który był moim pierwszym idolem związanym z GKS-em Jastrzębie. Trenerem GKS-u był wtedy mój sąsiad, Janusz Marek. Kolejny mecz, na którym byłem, to chyba listopad, już było chłodno. Graliśmy z abstrakcyjną drużyną, która się nazywała Kalwarianka Kalwaria Zebrzydowska. Później to się zaczęło toczyć, przesiąkałem, wnikałem w GKS i na dzień dzisiejszy mam zaliczonych jakieś 350, może 380 spotkań GKS-u Jastrzębie.
Historia GKS-u Jastrzębie to wzloty i upadki. Zarówno Ty, jak i ja, mieliśmy tę nieprzyjemność przeżywać chyba największy kryzys w historii jastrzębskiej piłki, czyli najpierw brak licencji na grę w I lidze w 2009 roku, a rok później, po sezonie spędzonym w II lidze wschodniej, rozpad GKS-u.
Bardzo mocno to przeżyłem. Wtedy zaczynałem swoją przygodę z dziennikarstwem, chociaż nie było mi dane pisać o tych chwilach, bo robił to Bogdan Nather, czyli jastrzębska znakomitość dziennikarska. Zresztą robi to do tej pory. Zacząłem pracę w Katowickim Sporcie w grudniu 2009, a w przerwie między rundami prezesem GKS-u został Jerzy Woźniak i to był jeden z pierwszych materiałów, które zrobiłem. Wyjątkowo, bo redaktor Nather był wtedy na urlopie. Rozmawiałem z prezesem Woźniakiem i ówczesnym wiceprezesem Jarkiem Matusiakiem. Opowiadali niesamowite i niestworzone historie, szczególnie prezes Woźniak, bo wiceprezes Matusiak się prawie nie odzywał. No a jak się to skończyło, to wszyscy wiemy. Tak położyć wielki klub z niesamowitą tradycją i – nie bójmy się tego słowa – sukcesami... Znaleźliśmy się potem w abstrakcyjnej rzeczywistości. Przyjeżdżały do nas takie firmy, jak Widzew Łódź czy Zagłębie Lubin w Pucharze Polski i nagle znaleźliśmy się w Bojszowach, Świerklanach. Oczywiście nic tym zespołom nie ujmując, ale to nie było miejsce dla GKS-u Jastrzębie.
Rozmawiał Wojciech Skrocki
Resztę wywiadu przeczytasz w listopadowym wydaniu "Górniczej Wiary" - KLIKNIJ TUTAJ
CZYTAJ "GÓRNICZĄ WIARĘ" ONLINE, WSZYSTKIE NUMERY ZNAJDZIESZ TUTAJ